15.04.2025
Reiki: uzdrawianie energią, cierpienie bez głosu. Niebezpieczny trend terapii alternatywnych dla zwierząt
Marta Ozimek
Ten tekst przeczytasz w 7 minut
W świecie, w którym coraz więcej mówi się o empatii wobec zwierząt, szacunku do ich emocji i potrzeb, o opiece, która uwzględnia nie tylko fizyczne zdrowie, ale i dobrostan psychiczny – równocześnie rośnie też liczba osób oferujących „terapie alternatywne”, które z troską nie mają wiele wspólnego.
null
Reiki, kosmoenergetyka, uzdrawianie na odległość, komunikacja telepatyczna z psem czy kotem – to tylko kilka z coraz śmielej reklamowanych usług dla zwierząt. Ich celem, jak twierdzą ich twórcy, jest „harmonizacja pola energetycznego pupila”, „oczyszczanie z traum”, „łączenie duszy opiekuna i zwierzęcia”. Brzmi pięknie. Nawet wzruszająco. Ale to tylko słowa – za którymi często nie stoi nic poza chęcią zarobienia, ignorancją i... niestety, zagrożeniem.
Czym właściwie jest reiki?
Reiki to wywodząca się z Japonii technika „uzdrawiania energetycznego", polegająca w swoim założeniu na przekazywaniu energii poprzez dłonie praktykującego w celu wspierania zdrowia fizycznego i psychicznego. Została ponownie odkryta na początku XX wieku przez dr. Mikao Usui. Jak mówią dostępne w internecie źródła, opiera się na koncepcji przepływu uniwersalnej energii życiowej (zwanej Ki, Qi lub Prana), która wspiera zdrowie i harmonię organizmu. Terapia Reiki określana jest jako holistyczna, co oznacza, że "działa" na poziomie fizycznym, emocjonalnym i duchowym.
W ostatnich latach można zaobserwować przykry trend odejścia od nauki. Spiskowe narracje, dezinformacja w mediach społecznościowych i „eksperci” bez kwalifikacji zyskali ogromny zasięg – a wraz z nimi, wszelkiego rodzaju „naturalne” i „alternatywne” terapie. Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe „gwiazdy" pseudonaukowego światka, które w nikczemny sposób zyskują rzesze wyznawców, operując głównie strachem i paranoją. Reiki i leczenie energią wydają się być kolejnym smutnym przystankiem na mapie nurtu pseudonauki opartej na graniu na emocjach, a nie dowodach i metodologii.
Pseudoterapia, czyli "proszę czekać, będzie uzdrawianie"
Osoby po 30-tce na pewno pamiętają emitowany niegdyś kontrowersyjny program „Ręce, które leczą" na Polsacie ze Zbigniewem Nowakiem w roli głównej. Pan Zbigniew przedstawiał się jako bioenergoterapeuta i w trakcie emisji „ładował energią" wodę w butelce. Deklarował też umiejętność uzdrawiania, a zgromadzona w studiu widownia opowiadała, jakich to cudów w ich życiu nie dokonał Pan Zbigniew. O ile można zrozumieć fenomen popularności 30 lat temu, gdy było to coś egzotycznego, nieznanego i intrygującego, a rozrywka była ograniczona, tak w 21. wieku ciężko jest znaleźć uzasadnienie dla takich praktyk, jak uzdrawianie przez ekran. A jednak jest to część oferowanych „metod" uzdrawiania.
Jedna z opisywanych w internecie usług to „animal reiki przez Zoom” – 15-minutowa sesja, podczas której terapeutka uzdrawia zwierzę „energią, która nie zna czasu i przestrzeni”, wystarczy zdjęcie pupila. Koszt? Od 21 do 200 zł. Co jeszcze znajduje się w ofertach? Oczywiście uzdrawianie na odległość, oczyszczanie energetyczne, uwolnienie z blokad czy harmonizacja czakr. W wielu miejscach pojawia się też odniesienie do opiekuna, że problemy zwierzęcia wynikają z relacji, ponieważ zwierzęta „absorbują nasze emocje i problemy”. Jest to szczególnie niebezpieczny komunikat - na jakiej podstawie osoba bez odpowiedniego wykształcenia, doświadczenia i wiedzy może ingerować w dobrostan psychiczny opiekuna i bawić się w psychologa czy terapeutę? Trudno nie zauważyć tu jawnego wykorzystywania naiwności i emocji opiekunów, przy absolutnym braku podstaw merytorycznych.
Co mówi nauka? Reiki pod lupą badań
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że reiki – bo to właśnie ta technika „uzdrawiania energią” cieszy się największą popularnością – to coś łagodnego, nieszkodliwego, może nawet relaksującego. Ale nauka nie działa na poziomie wrażeń. Nauka pyta: czy to działa? I przede wszystkim – czy działa lepiej niż placebo?
W przeglądzie systematycznym opublikowanym w czasopiśmie „Complementary Therapies in Clinical Practice” (2020), który objął 13 randomizowanych badań z udziałem ludzi, stwierdzono, że reiki nie wykazało istotnych korzyści przewyższających efekt placebo w zakresie redukcji lęku, bólu czy poprawy nastroju. Autorzy jednoznacznie podkreślili: potrzeba więcej rzetelnych badań, ale obecny stan wiedzy nie potwierdza skuteczności reiki jako terapii medycznej.
Podobne wnioski przyniosła metaanaliza z 2017 roku w czasopiśmie „Journal of Alternative and Complementary Medicine” – gdzie również zauważono brak przekonujących dowodów na terapeutyczne działanie reiki, nawet w tak subiektywnych obszarach jak relaksacja czy poprawa samopoczucia.
A co ze zwierzętami? W 2017 roku opublikowano jedno z nielicznych badań testujących wpływ reiki na konie przebywające w ośrodku rehabilitacyjnym („The effects of Reiki on the heart rate of horses” w czasopiśmie BSAP Occasional Publication). Wyniki? Brak istotnych różnic w zachowaniu, poziomie stresu i parametrach fizjologicznych między grupą, która „otrzymała” reiki, a grupą kontrolną. Innymi słowy – efektu nie było. Ani terapeutycznego, ani relaksacyjnego.
Owszem, czasem można odnieść wrażenie, że zwierzę się uspokaja – ale podobnie zadziała spokojny dotyk, ciche otoczenie, czas spędzony z opiekunem. To nie magia. To biologia. I relacja.
Zwierzęta poligonem pseudonauki
Pomimo istnienia tysięcy badań w dziedzinie medycyny weterynaryjnej i behawiorystyki, nie znaleziono przekonujących dowodów na skuteczność reiki ani żadnych innych form „uzdrawiania energią” u ludzi czy zwierząt. Badania z udziałem ludzi, które sugerują minimalny efekt placebo, są metodologicznie słabe i przede wszystkim nie mogą być przekładane na zwierzęta – ponieważ zwierzę nie zna oczekiwań i nie może wierzyć w efekt terapii. Nie ma więc mowy o placebo, jest za to tylko realne ryzyko.
Nie chodzi o całkowite odrzucanie metod wspierających – jak masaże, relaksacja czy ćwiczenia wzmacniające więź między opiekunem a pupilem. Problem zaczyna się tam, gdzie te działania zastępują weterynaryjną diagnostykę i leczenie. Jak pisze wielu behawiorystów i lekarzy weterynarii – można uzupełniać terapię konwencjonalną metodami relaksacyjnymi tylko wtedy, gdy nie są szkodliwe i zostały skonsultowane ze specjalistą. Reiki do nich nie należy, bo nie ma żadnych potwierdzonych efektów poza efektem placebo – który u zwierząt nie działa.
Kluczową różnicą między dorosłym człowiekiem, który stosuje takie „terapie" dla siebie, a zwierzęciem jest brak możliwości świadomego wyboru. W przypadku metod alternatywnych opiekun decyduje „za” zwierzę, często opierając się na emocjach, własnych przekonaniach lub desperackiej potrzebie pomocy. Tymczasem zwierzę nie może powiedzieć „to mi nie pomaga”, „to mnie boli”, ani „wolę iść do specjalisty”.
Największym zagrożeniem jest zastępowanie konwencjonalnych, skutecznych terapii metodami alternatywnymi. Jeśli opiekun zamiast iść do lekarza weterynarii wybiera osobę bez wykształcenia medycznego, która „łączy się z polem energetycznym zwierzęcia” i diagnozuje „zastój emocji w wątrobie” – może to kosztować zwierzę zdrowie, a czasem życie. Tego typu praktyki w najgorszym wypadku mogą prowadzić do zupełnego zaniechania leczenia, a w najlepszym do opóźnienia diagnostyki. Jednak w obu tych scenariuszach najwięcej traci nasz pupil.
Granica między wsparciem a manipulacją
Większość „terapeutów energii” operuje emocjonalnym językiem: „Twoje zwierzę przyszło do ciebie z misją”, „odbiera twoje cierpienie”, „uczy cię bezwarunkowej miłości” – to piękne, ale manipulacyjne narracje. Służą zbudowaniu więzi i lojalności wobec „terapeuty”, nie zaś realnej pomocy zwierzęciu.
To właśnie ten emocjonalny grunt sprawia, że opiekunowie zwierząt stają się podatni na manipulację. Gdy ukochany pies cierpi, gdy kot boi się nowego domu, gdy nie wiemy już, gdzie szukać pomocy – wtedy pojawia się „terapeutka energetyczna”, która oferuje sesję online, analizę zdjęcia „na poziomie duszy” i zapewnia, że czuje, że „czakry pupila są zablokowane po traumatycznym doświadczeniu z poprzedniego wcielenia”. W takich chwilach trudno zachować dystans. Trudno być sceptycznym. Ale właśnie wtedy potrzebna jest wiedza i odpowiedzialność. Bo to, co dla człowieka może być nieszkodliwym rytuałem, dla zwierzęcia może oznaczać realne zaniedbanie.
Człowiek może wierzyć w co chce. Ma prawo korzystać z reiki, biorezonansu czy jakiejkolwiek terapii alternatywnej, dopóki sam dokonuje wyboru dla siebie. Ale zwierzę nie wybiera. Nie powie, że to nie działa. Nie zaprotestuje, gdy zamiast do lekarza weterynarii trafi do osoby, która „diagnozuje z blokad energetycznych”.
To my jesteśmy odpowiedzialni za jakość opieki. A jakość oznacza coś więcej niż dobre intencje. Oznacza kompetencje, wiedzę i realne efekty – nie tylko w odczuciu opiekuna, ale przede wszystkim w stanie fizycznym i psychicznym zwierzęcia. Zwierzę chore, cierpiące, zestresowane potrzebuje pomocy – tej prawdziwej. Diagnostyki, leczenia, terapii behawioralnej. Jeśli trafia do „energetycznej terapeutki”, ryzykujemy nie tylko utratę pieniędzy. Ryzykujemy jego zdrowiem, a czasem życiem. Takie działania – jakkolwiek by je nie nazywać – są pseudoterapią. I nie powinny być traktowane jako alternatywa. Nie chodzi o to, by wyśmiewać duchowość. Chodzi o to, by nie zastępowała wiedzy.
Niewinna terapia, poważny problem
Przestrzeń publiczna, szczególnie w social mediach, coraz odważniej promuje szarlatanerię jako coś łagodnego, „naturalnego”, duchowego. To język, który działa na emocje – ale może prowadzić do błędnych decyzji, które będą miały realne, nieprzyjemne konsekwencje.
Sprzedaż „energii uzdrawiającej” za 100 zł za sesję na odległość nie jest nieszkodliwą fanaberią. To znak czasów, w których „magia" zyskuje przewagę nad etyką. I to właśnie zwierzęta – bezbronne, zależne od człowieka – stają się ofiarami tej mody. Dlatego tak ważna jest edukacja. Mówienie wprost, że odpowiedzialna opieka to nie tylko miska karmy, ale też dostęp do sprawdzonej medycyny. Że szacunek do zwierzęcia oznacza także szacunek do jego zdrowia. I że miłość do pupila nie polega na „intencyjnej energii”, a na konkretnych, skutecznych działaniach.
Potrzeba głosu rozsądku. Potrzeba faktów. I potrzeba odwagi, by mówić: nie, to nie jest w porządku. Nie wobec istot, które nie mogą się bronić. Każda decyzja, jaką podejmujemy w imieniu naszego zwierzaka, musi być oparta nie tylko na miłości – ale też na wiedzy i odpowiedzialności. Nie dajmy się zwieść pięknym słowom. Bo czasem za „terapią energetyczną” kryje się zwykła obojętność i chęć zysku – przebrana w kostium troski.
Miłośniczka zwierząt wszelakich, z natury empatyczna, z zawodu ironiczna, prywatnie dychotomiczna. Codziennie boli mnie serce, że nie mogę przygarnąć wszystkich potrzebujących stworzeń. Jak kawa, to czarna, jak kraść – to miliony.
Zobacz powiązane artykuły
10.04.2025
Znalazłem kota - co robić?
Ten tekst przeczytasz w 5 minut
Zobaczyć samotnego, błąkającego się kota na ulicy to widok, który ściska za serce. Czy się zgubił? Czy ma dom? A może został porzucony i teraz walczy o przetrwanie? Każdy taki przypadek wymaga naszej czujności, empatii i odpowiedzialnej reakcji. Koty, choć często uchodzą za samodzielne i niezależne, w sytuacji kryzysowej są całkowicie zdane na człowieka.
undefined
04.04.2025
Bezdomniak za kratami i w szufladce. Jak poprawić sytuację bezdomnych zwierząt?
Ten tekst przeczytasz w 3 minuty
4 kwietnia obchodzimy Dzień Zwierząt Bezdomnych – to okazja, by przypomnieć sobie o tych zwierzakach, które nie miały tyle szczęścia, by znaleźć kochający dom. Każdego roku tysiące zwierząt trafia na ulicę, większość z nich nie ma szans na przetrwanie bez pomocy człowieka. Problem ten ma wiele przyczyn, ale najważniejsze jest to, jak możemy mu przeciwdziałać i realnie pomóc czworonogom w potrzebie.
undefined
21.02.2025
Darczyńcy Pana Stefana - jak zbiórki ratują życie zwierząt
Ten tekst przeczytasz w 3 minuty
Jego dni wypełnia opieka nad podopiecznymi. Karmi je, leczy, zapewnia im miłość i bezpieczeństwo. Każda złotówka jest na wagę złota, dlatego przez lata sprzątał ulice, by zdobyć pieniądze na karmę i leki. Niestety choroba odbiera już siły, a liczba zwierząt w jego azylu nie maleje. Wciąż też ludzie podrzucają mu kolejne koty i psy, bo wiedzą, że Pan Stefan nie odmówi.
undefined